Kupiłam i przetestowałam kryjący podkład The Ordinary: czekałyście na tą recenzję, prawda?
Kryjący podkład The Ordinary (The Ordinary Coverage foundation) zamknięto w plastikowo/gumowej butelce, takiej samej jak w wersji serum. Lubię ją, bo jest wygodna (zwłaszcza w podróży), ale niestety z czasem będzie się bardzo brudzić, a z gumowanego plastiku ciężko będzie usunąć pozostałości podkładu. Pisząc poprzednią recenzję, jeszcze o tym nie wiedziałam. Trochę mnie to wkurza, bo nie znoszę brudnych opakowań.
The Ordinary Coverage foundation – paleta kolorów
Paleta kolorów jest imponująca (aż 21 odcieni), ułożona w taki sam schemat jak w serum (dokładny opis znajdziecie w tekście podkład The Ordinary Serum). Kolor łatwo dobrać, ale ja podobnie jak w przypadku wersji lżejszej, muszę mieszać, żeby uzyskać odcień idealny dla mojej karnacji. Niestety, ponieważ podkład jest cięższy, skoncentrowany i mocno napigmentowany to kolory są bardziej oczywiste (nie tak transparentne) i nie stapiają się ze skórą tak pięknie, jak w przypadku wersji lekkiej.
Mój bazowy wybór to The Ordinary Coverage foundation 2.0N, który w tej chwili mocno przyciemniam kroplą brązowego pigmentu. Kupiłam też wersję najjaśniejszą, w tym przypadku ze srebrnymi refleksami (Very Fair – Neutral with Silver Highlights).
Dwójka to neutralny beż, ale ten jasny (1.0NS) to prawdziwa petarda. Jest naprawdę jasny (jak dla Śnieżki, zdjęcie tego nie oddaje), a srebrny podcień okazał się niezwykle subtelny (żadnych drobinek, raczej nikła poświata), delikatny, cudowny do rozjaśniania i rozświetlania całych partii twarzy. Żałuję, że nie kupiłam tego odcienia w wersji lekkiej. To jest cudo!
Kryjący podkład The Ordinary – konsystencja i krycie
Konsystencja jest zwarta, dosyć gęsta i bez poślizgu, ale po kilku próbach nie sprawia większych trudności z aplikacją. W moim przypadku nie zasycha w trakcie nakładania, nie jest tępa. Testowałam aplikację palcami, pędzlem do podkładu, ale najlepiej wypada w połączeniu z wilgotnym beautyblenderem. Trzeba go delikatnie wciskać, nie rozcierać. Ponieważ nie jest płynny, gąbka nie zjada produktu, przez co jest znacznie wydajniejszy od The Ordinary Serum.
Kryjący podkład The Ordinary nie ma właściwości pielęgnacyjnych– nie nawilża, ale nie ogranicza też wydzielania sebum. Nałożony na dobrze nawilżoną, (ale suchą) twarz nie podkreśla skórek, ale nie jest gładki i nie tuszuje, a wręcz podkreśla wszelkie nierówności, krostki i wypukłości. Nałożony bezpośrednio na tłusty krem ma tendencje do mazania.
Krycie określiłabym jako średnie (ale wystarczające wysokie do wyrównania odcienia skóry i ukrycia drobnych przebarwień).
Kryjący podkład The Ordinary – trwałość
Niestety nie stapia się ze skórą i nie można go stopniować, bo druga warstwa nie współpracuje z pierwszą, tworzą się placki pigmentu. Nie mam dużego doświadczenia z podkładami kryjącymi, ale w tym przypadku prostu widać, że na twarzy mam podkład. Cieniutka warstwa z daleka wygląda nieźle, ale z bliska, w lusterku widzę podkreśloną strukturę/siateczkę skóry, trochę więcej podkładu w porach i w załamaniach. Taki efekt kredy. Mało tego, mimo, że jest lekki, cały czas czuję go na twarzy. Mam wrażenie, że nie jest” elastyczny”.
Lepiej jest na silikonowej bazie, ale w dalszym ciągu nie wygląda tak dobrze jak wersja serum. W połączeniu z pudrem trochę zyskuje na szlachetności, ale bez zachwytów. Muszę się nieźle nagimnastykować, żeby go okiełznać, ale przecież to nie o to chodzi.
Trzyma się średnio i absurdalnie, najlepiej wygląda w godzinę, dwie po aplikacji. Nie utlenia się, ale po kilku godzinach migruje. Niezbyt łatwo się zmywa i ma tendencje do pozostawania w porach, trzeba myć bardzo dokładnie (czytaj: prawidłowe oczyszczanie twarzy to podstawa pielęgnacji).
Reasumując: kryjący podkład The Ordinary zamówiłam tylko do testów i nie kupię go ponownie. Na co dzień wolę lżejsze kosmetyki, a do zadań specjalnych od lat niezastąpiony jest Double Wear.
Bez zachwytów. Szkoda, bo wiem, że czekałyście na lepszą recenzję. Jednak nie zniechęcam, bo w sieci znalazłam skrajne opinie. Wayne Goss pieje z zachwytu i poleca, Ruth Crilly z A Model Recommends jest ostrożnie sceptyczna. Niektóre blogerki nazywają go “drugą skórą”, inne uznają za gniota.
Chciałam żeby kryjący podkład The Ordinary się sprawdził, testowałam i testowałam, ale na razie więcej z niego nie wycisnę.
Jeśli spodobał się Wam mój tekst i chcecie być na bieżąco z kosmetykami, których używam i które polecam, koniecznie polubcie mój profil na INSTAGRAMIE
3 komentarze
czesc Moniko, dziekuje za kolejny rewelacyjny wpis. Czyli wg Ciebie 1.0NS jest tak rewelacyjny? Polecasz zatem zakup tego w wersji serum? jako rozswietlacz piszesz, daje rade swietnie, moze byc jako korektor pod oczy wg Ciebie?
Dziekuje i pozdrawiam
Tak, kolor dla mnie jest super, ale naprawdę bardzo, bardzo jasny. Bardziej do rozjasnienia niż rozświetlenia. Pod oczy też super. Kupuj w wersji serum, ja żałuję, że tego nie zrobiłam.
dziekuje Moniko. Juz zamowilam, za twoja porada. Zamowilam tez 2 do mixowania jako podklad, wszystkie w wersji serum. Dzieki za wszystkie wpisy, mysle, ze powinnas zostac Ambasadorka The Oridinary dla Deciem 🙂 Pozdrowienia