Kosmetyki z probiotykami, czyli jak przywrócić skórze równowagę.
Pamiętacie mój wpis o serum Bandi? To jeden z moich ulubionych kosmetyków, do którego wracam regularnie co kilka miesięcy. To od niego zaczęło się moje zainteresowanie kosmetykami z PRObiotykami i PREbiotykami.
Oczywiście wiedziałam, że żywe kultury bakterii mają zbawienny wpływ na skórę, wiele lat temu w Bułgarii polecano mi maseczkę z bułgarskiego kiselo mliako (Кисело Мляко) – takie okłady łagodziły oparzenia słoneczne, zaczerwienienia i wszelkie podrażnienia.
Wracając do kosmetyków, na rynku jest już kilka marek europejskich, ale pojawiają się powoli. Coraz modniejsze są też kosmetyki “sfermentowane” z Azji. Technologia ich produkcji jest trochę inna, ale generalnie chodzi o to samo, czyli o przywrócenie skórze równowagi.
Z tego, co wyczytałam, nie jest tak łatwo zamknąć “żywy” probiotyk w kremie, badania trwają, nie ma jeszcze regulacji prawnych dotyczących wprowadzania żywych organizmów do kosmetyków, wiąże się z tym także zmiana sposobu konserwacji, ale nauka idzie do przodu i jestem pewna, że w najbliższej dekadzie nastąpi wielki probiotykowy bum.
Technologiczne jesteśmy na początku. Kosmetyki z probiotykami dostępne na rynku nie są doskonałe, ale moim zdaniem i tak warto spróbować. Przetestowałam ich już kilka, używam probiotycznego kremu z filtrami Bandi, w kolejce czeka krem Gallinée, mam też chrapkę na markę TULA i najprawdopodobniej przetestuję ją jesienią (update, jestem już po testach i bardzo chwalę).
Kosmetyków z prebiotykami jest więcej, bo zwyczajnie są łatwiejsze w produkcji.
Prebiotyki i probiotyki w kosmetykach – o co chodzi, czym się różnią?
- Kosmetyki z probiotykami są to kosmetyki, które zwierają bakterie probiotyczne.
- Kosmetyki z prebiotykami dostarczają skórę węglowodanów, które są źródłem pożywienia dla dobrych bakterii stymulują ich wzrost. Po prostu zapewniają im dobre warunki funkcjonowania i rozwoju.
- Kosmetyki synbiotyczne, czyli preparaty kombinowane, łączące żywe kultury bakterii probiotycznych oraz prebiotyki, czyli substancje, które zapewniają im przyjazne środowisko rozwoju.
Kosmetyki z probiotykami i prebiotykami. Jak działają na skórze?
Probiotyki w kosmetykach mają na celu przywrócenie i utrzymanie zdrowego mikrobiomu skóry (równowaga między pożytecznymi bakteriami, a szkodliwymi drobnoustrojami). Zadaniem probiotycznych i prebiotycznych produktów do pielęgnacji skóry jest przywrócenie równowagi mikrobiomu skóry i zwiększenie ilości dobrych bakterii w skórze. Poza tym, składniki probiotyczne znacznie poprawiają zdolność skóry do przyciągania wilgoci.
Co jeszcze może zaburzyć tę równowagę? Nadmierne złuszczanie, intensywne środki myjące, chlorowana woda, źle dobrana pielęgnacja, terapia antybiotykami, palenie papierosów, długotrwałe przebywanie w klimatyzowanych pomieszczeniach itp.
Dlaczego to takie ważne? Bo naturalnej równowagi zwiększa ryzyko rozwoju drobnoustrójów chorobotwórczych. Zdrowy „ekosystem” chroni skórę przed toksynami środowiskowymi, kontaktowym zapaleniem skóry, egzemą, podrażnieniami i trądzikiem.
Dla kogo kosmetyki z probiotykami i prebiotykami?
Kosmetyki z probiotykami i prebiotykami doskonale sprawdzają się po zabiegach laserowych, po peelingach chemicznych i mechanicznych, po nadmiernym opalaniu. Także w przypadku problemów skórnych takich jak trądzik, trądzik różowaty czy nadmierna reaktywność skóry.
Uwaga: niestety, probiotyczna pielęgnacja skóry nie jest dla wszystkich, trzeba bardzo uważać w przypadku grzybicy!
Aurelia Probiotic Skincare Miracle Cleanser, cena: 187 zł, kupicie TUTAJ
Za granicą hit od kilku lat, u nas kosmetyk w zasadzie nieznany. Jest bardzo przyjemny, chociaż nie wszystkim może spodobać się jego mocno ziołowy, bardzo intensywny zapach (olejki eteryczne z eukaliptusa, rozmarynu, lawendy, rumianku i bergamotki).
W składzie białka probiotyczne, środki oczyszczające pochodzenia kokosowego, kwasy tłuszczowe, masło Shea, masło kakaowe, ekstrakt z kigelii i baobabu, egzotyczny olej z Mongongo i wymienione wcześniej olejki eteryczne.
Formuła nie jest innowacyjna, to po prostu gęste mleczko do demakijażu zamknięte w szklanym słoiku. Bonusowo, do każdego egzemplarza dołączona jest delikatna, bambusowa ściereczka, która znacznie ułatwia zmywanie mocniejszego makijażu.
U mnie działa bardzo skutecznie, zmywa standardowy, lekki makijaż, ale nie wiem i pewnie nigdy nie sprawdzę, jak wypada w starciu z makijażem scenicznym (blogerskim, instagramerskim).
Dobrze się rozprowadza, a po emulgowaniu w wodzie spłukuje się ładnie, nie pozostawiając tłustego filmu. Nie ściąga, mimo ogromnej ilości olejków eterycznych nie podrażnia. Zostawia miękką, czystą i nawilżoną skórę. Nadaje się zarówno do pierwszego, jak i drugiego etap oczyszczania i rzeczywiście mogę powiedzieć, że nie narusza, wręcz chroni barierę ochronną.
Stosuję go z przyjemnością, bo to przyzwoity, dobry czyścik, ale nie ma mowy o żadnym cudzie. Poza tym wolałabym opakowanie z pompką, bo palca do słoiczków nie wkładam, a wyjmowanie zawartości łyżeczką nie jest wygodne.
Elizabeth Arden, Superstart Probiotic Cleanser, cena: 114 zł, kupicie TUTAJ
Formuła tego czyścika jest przedziwna, bo pianka do mycia twarzy zamienia się w…glinkę. Nakłada się ją na suchą skórę, rozprowadza, zostawia na minutę, w tym czasie pianka zasycha jak maseczka, ale przy spłukiwaniu znowu staje się pianką.
Zielona glinka oczyszcza pory, różowa rozjaśnia i odżywia, a kompleks probiotyczny wspiera naturalną obronę skóry.
Bonus? Wydajność jest imponująca, ten kosmetyk starczy na długie tygodnie.
Aurelia Probiotic Skincare, krem nawilżający na dzień, cena 300 zł/60ml, kupicie TUTAJ
Bardzo fajny krem na co dzień. Dobrze się rozprowadza, szybko wchłania, nie zostawia filmu i doskonale sprawuje się pod makijażem. W składzie olejki bogate w kwasy tłuszczowe omega 3, 6 i 9, kojący i ujędrniający wyciąg z egzotycznej Kigelii afrykańskiej, wyciąg z hibiskusa, olej z ogórecznika, olej Mngongo i oczywiście kompleks probiotyczny.
Obawiam się jednak, że nie spodoba się tym z was, które stawiają na kosmetyki bezzapachowe. Pachnie naturalnie, ale bardzo intensywnie (mieszanka olejków eterycznych z jaśminu, tuberozy, mandarynki i plumerii) i nie przeczę, miałam obawy, czy zamiast łagodzić, nie podrażni. Na szczęście u mnie nic takiego się nie stało, ale olejki eteryczne to kosmetyczna ruletka, wiec uprzedzam.
Manyo, Galactomyces Niacin Special Treatment Essence, cena: około 120 zł/50ml
Nie tak łatwo go kupić, ale w sieci jest kilka sklepów, które mają je w ofercie. Zaletą jest lekka, niekolidująca z innymi kosmetykami konsystencja. W składzie hit, czyli Galactomyces Ferment Filtrate — czyli filtrat ze sfermentowanych drożdży, oprócz tego wyciągi roślinne, niacyna i kwas hialuronowy.
U mnie bardzo ładnie wycisza, wyrównuje koloryt, uspokaja skórę i zdecydowanie polepsza nawilżenie skóry. Jedna z fajniejszych esencji, jakie mam na półce.
Whamisa, Lotion Organic Flowers Original, cena: 100 zł
Mam trzy wersje — pełnowymiarową uniwersalną i dwie male (rich i lekką dla skóry tłustej). Wszystkie bardzo dobrze się stosuje, choć jeśli miałabym kupować kolejne opakowanie, kupiłabym wersję do skóry tłustej. Jest leciutka, bardzo ładnie się wchłania i doskonale współpracuje z innymi kosmetykami.
Określenie lotion jest mylące, bo wersja rich to w zasadzie bardzo treściwy krem, wersja oryginalna to także krem, z tym że trochę lżejszy.
Nie tylko na twarz, także na szyję, cały dekolt i ręce. Jedyna wada to zapach — od dziecka nie znoszę anyżu, a tutaj wyczuwam go bardzo mocno. Każda aplikacja kończy się grymasem, chociaż sama konsystencja jest przyjemna. Wnika szybko, bez lepkości i nieprzyjemnego filmu.
Niod, ModulatingGlucosides, cena: 27 Euro, kupicie TUTAJ
Świetna rzeczy, czyli łagodzące serum, którego celem jest redukcja stanów zapalnych. Kilkanaście dni temu, ostatni raz przed dłuższą przerwą, zrobiłam gabinetowy zabieg kwasowy i muszę powiedzieć, że regeneracja przebiegła szybciej i sprawniej niż zazwyczaj.
To doskonały kosmetyk w przypadku alergii, zaczerwienienia, podrażnień, po opalaniu, po złuszczaniu kwasami.
Podoba mi się jego konsystencja, wchłanianie, działanie. Spisał się lepiej, niż kilkanaście kosmetyków polecanych w gabinetach, które w życiu przetestowałam, a o których nawet szkoda mi czasu, żeby wspominać…
Nie traktuję jako stałego elementu mojej pielęgnacji — ale w końcu znalazłam coś, co będzie moim kosmetykiem na wypadek podrażnienia. W kombinacji z kremem Cell Fusion C stanowi moją żelazną bazę pielęgnacyjną po zabiegach w gabinecie.
Jestem zachwycona, tym jak się wchłania i jak piękną skórę pozostawia — efekt jest satynowy, skóra jest błyszcząca (rozświetlona), a jednocześnie sucha w dotyku.
5 komentarzy
Moniko, a czy mogłabyś zebrać w jeden post wszystkie przetestowane przez siebie kosmetyki Niod? Takie zestawienia jak zrobiłaś dla The Ordinary. Kosmetyki z opisu u producenta wyglądają ciekawie, ale opcja zamówienia ich hurtem i wypróbowania na sobie raczej odpada, z uwagi na cenę. Nieco wyższa niż przy The Ordinary 😉
Tak, to nie jest zły pomysł. Zrobię zestawienie.
Cześć, wiesz może czy TULA wysyła do Polski z Europy (bezcłowo)? Obawiam się niestety cła, bo o ile dobrze kojarzę, jest typowo Amerykańską firmą.
Raczej tylko CA i USA, może jakiś sklep w GB ma w ofercie?
Mam już żel do mycia twarzy z Tuli. Teraz robię podchody do serum