To naprawdę dobry puder sypki! Jest lekki, jedwabisty, niemal niewidoczny i sprawdza się w delikatnym makijażu dziennym.
Czego oczekuję od dobrego pudru dziennego? Przyzwoitego utrwalenia makijażu, delikatnego zmatowienia, lekkiego rozświetlenia z odbiciem światła oraz koloru, który idealnie stopi się z podkładem. Nie lubię płaskiego matu i efektu teatralnej pudrowości. Dobry puder sypki ma być niewidoczny.
Jeśli chodzi o pudry w kamieniu, moim niedoścignionym ideałem jest wypiekany puder rozświetlający Hourglass Ambient® Lighting Powder. Puder Lock-it Setting Powder Kat Von D daje bardzo zbliżony efekt, ale jego zaletą jest ilość i wydajność w stosunku do ceny. Kosztuje 145 zł/19g i najprawdopodobniej starczy na bardzo długo.
Kupicie TUTAJ
Opakowanie jest standardowe, ale nie ma w nim puszka. Mnie to nie przeszkadza, bo używam pędzli i nie noszę pudru sypkiego w torebce.
Pierwsze wrażenie? Za jasny, za biały, buuu na pewno nie dla mnie. Rzeczywiście, w opakowaniu może wydawać się propozycją dla rasowej Gotki, ale wierzcie mi, genialnie wygląda nawet na mojej, lekko opalonej cerze ( NC30). W pierwszej chwili może wydawać się za jasny i widoczny, ale wystarczy chwila i całkowicie stapia się z podkładem.
Pierwsza próba na dłoni i wpadam w zachwyt. Jest niezwykle miałki, lekki i jedwabisty w dotyku. Testuję sporo kosmetyków, ale nie sądzę, że kiedykolwiek wcześniej używałem tak drobno zmielonego pudru. Nic dziwnego, bo zgodnie z obietnicami, Lock-it Setting Powder jest lżejszy o 30% od tego co dotychczas oferowały inne marki.
Laura Mercier, Chanel, La Mer, Clinique, nawet mój ukochany MUFE HD nie są tak lekkie i delikatne. Nie mówiąc już o pudrach ze średniej i niższej półki. Popularnego Ben Nye nawet nie porównuję. To nie jest ta liga. Dobry puder sypki musi sporo kosztować. Niestety.
W składzie m.in. mika, talk, skrobia kukurydziana, estry jojoby i olej sojowy. Jest bezzapachowy, wegański i jak wszystkie kosmetyki tej marki nie był testowany na zwierzętach. Dzięki zawartości miki Lock-it Setting Powder nie jest płaski i ordynarny. Nie bójcie się, to nie są małe drobinki jak w meteorytach (swoją drogą przeczytajcie jak nie dać się nabrać na ich podróbkę) czy klasycznych pudrach rozświetlających. To bardzo ładny, zdrowy blask. Puder, który jednocześnie matuje (półmatuje) i odbija światło.
Znacie to wrażenie ściągnięcia po aplikacji pudru? W tym przypadku nic a nic nie czuć. Sprawia, że skóra jest gładka, pory ukryte, drobne linie optycznie zamaskowane. Owszem, po kilku godzinach wymaga poprawek, ale nie wygląda brzydko. Nie zbiera się w załamaniach, nie podkreśla zmarszczek.
U mnie w dyskretny sposób matuje strefę T, ale nie podkreśla suchości pod oczami, wokół ust i na policzkach. Wygląda pięknie, ale zdaję sobie sprawę, że nie wszystko sprawdzi się u wszystkich. Dla mnie idealny, ale dziewczyny o tłustej cerze mogą narzekać. Wszystko zależy od oczekiwań.
Zaznaczam: to nie jest puder do zadań specjalnych, który utrwali makijaż wieczorowy, weselny czy zmatuje skórę na wiele godzin. To kosmetyk idealny do stosowania na co dzień w kombinacji z lekkim podkładem lub kremem BB. Jeśli oczekujecie wielogodzinnej trwałości i żelaznego makijażu to odradzam.
Ja rano nakładam odrobinę bazy (testuję nowość z The Ordinary), kilka kropel podkładu, puder i odrobinę bronzera. Całość wygląda bardzo naturalnie i trzyma się kilka godzin. W ciągu dnia używam (jak sobie przypomnę) gąbeczki matującej Blotterazzi.
Dla pewności powtarzam: mat w tym przypadku jest delikatny i satynowy. Dla mnie to ważne, bo makijaż wieczorowy/wyjściowy robię sporadycznie, a makijaż dzienny kilka razy w tygodniu. Nie lubię mocno upudrowanej twarzy w świetle dziennym. Tego pudru nie widać, a upiększa. Ogólnie rzecz biorąc, jestem pod wrażeniem i na pewno będę go kupować.
No Comments