CHANEL Les Beiges 2022 – kolekcja makijażowa, na którą czekam co roku. W tym sezonie jest szczególnie ciekawa, bo rozszerzono ją o zaskakujący, nowy podkład.
Lubię kolekcje Les Beiges, bo dokładnie trafia w mój gust dotyczący makijażu, który ma być prosty i intuicyjny. Już kiedyś o tym pisałam, idea delikatnego podkreślania, wydobywania z kobiety tego, co najpiękniejsze jest mi bliska. Skóra ma być promienna, muśnięta kolorem, dotleniona jak po całym dniu na świeżym powietrzu. Po prostu ładnie naturalna.
W tym sezonie francuska marka wprowadziła powiększoną wersję kompaktu Les Beiges oraz wielki pędzel kabuki. Jedwabisty i promienny puder jest wytłoczony w unikalny zaokrąglony kwadrat, mam wrażenie że jest drobniej zmielony niż poprzednie edycje. Wygląda pięknie i jest dostępny w trzech wersjach kolorystycznych.
Do kolekcji dodano też dwa nowe odcienie ich słynnego kremu brązującego. No i hit, czyli to na co wszystkie czekałyśmy to nowy podkład i róż stworzony na wzór genialnego, unikalnego Water Fresh-Tint, o którym pisałam trzy lata temu i który wielokrotnie pokazywałam na moim Instagramie. Lubię go, bo nie tworzy maski, nie zakrywa, ale upiększa i pokazuje, że naturalna cera może być stylem samym w sobie. Wiele z was podziela moje zdanie, bałyście się też że zostanie wycofany, ale nie, zamiast tego Chanel rozszerzyło gamę o kolejne produkty w linii, czyli o Touche de Teint i Water-Fresh blush.
Touche de Teint, czyli nowość, podobnie jak tint łączy fazę rozpuszczalną w wodzie i fazę rozpuszczalną w oleju. Skład jest bardzo podobny, tyle że 3-krotnie zwiększono ilość kapsułek uwalniających pigmenty. Touche de Teint to już kategoria podkłady — a w zasadzie hybryda między podkładem a korektorem, stąd też mniejsza pojemność buteleczki. Kolorystyka typowa dla Chanel – mam odcienie 10 i 40, łączę je, żeby uzyskać mój idealny kolor, który w Chanel oscyluje między 20 a 30.
Pigmentów jest wyczuwalnie więcej, topią się w kontakcie ze skórą, ale zdecydowanie trudniej je rozprowadzić niż w tincie, więc nakładam trochę na grzbiet dłoni, mieszam i dopiero aplikuję na twarz. Za pomocą pędzelka nakładam go w strategiczne miejsca, także pod oczy, delikatnie rozcieram. Przyznam, dla mnie na dzień to już trochę za mocne krycie i za mocna pudrowość, ale to może być plus dla tych z was, które lubią mocniejszy makijaż. Traktuję go raczej jako produkt na wyjścia.
No i ważne jest podłoże – na skórze mocno natłuszczonej kremem będzie się mazał i nie będzie się wchłaniał. Sprawdza się na lekkim serum i na wodnistych filtrach. W każdym razie nie jest to produkt typu effortless, jest bardzo wymagający, trzeba nauczyć się nim pracować, bardzo dobrze rozprowadzić, wielokrotnie wklepać. Wymaga to zabawy, ale warto.
W efekcie wykończenie jest naturalne – bez tłustego glow, ale i bez matu. W ogóle nie czuć go na twarzy, mimo mocnej pigmentacji zachowuje się jak pielęgnacja. Cena jest wysoka, bo 299 zł – ale to jest Chanel. Zresztą same zobaczcie jak wygląda na twarzy!
Wyświetl ten post na Instagramie
No Comments