Samoopalacz Vita Liberata o mój hit!
Przyznaję się: wiosną i latem lubię być opalona. Dość dużo czasu spędzam na słońcu – mam ogród, często wyjeżdżam nad morze, uwielbiam baseny, nurkuję. Chronię się jak mogę, używam wysokich filtrów (minimum 30SPF), noszę okulary przeciwsłoneczne, leżę zawsze pod parasolem.
Samoopalacz Vita Liberata mam zawsze w letniej kosmetyczce. Bardzo dbam o to, żeby nie przesadzić, ale czuję się i wyglądam lepiej kiedy moja skóra nabiera złocistego koloru. Na szczęście nie mam tendencji do przebarwień i opalam się szybko, nawet w cieniu.
Delikatną opaleniznę wspieram samoopalaczami i kremami brązującymi. Mam kilka ulubieńców do ciała (hit zeszłego roku to balsamy brązujące pod prysznic!), ale dobry samoopalacz do twarzy to było wyzwanie.
Stosowałam kilka niezłych, ale w zasadzie żaden nie był idealny, do momentu, w którym trafiłam na produkty irlandzkiej marki Vita Liberata. Przetestowałam kilka ich propozycji i ze wzajemnością pokochałam samoopalającą maskę nawilżającą na noc (159 zł).
Samoopalacz Vita Liberata – zalety
Dlaczego akurat ta maska? Bo jest łatwa w stosowaniu i mało wymagająca. Żadnych przygotowań (oprócz peelingu), specjalnych rękawic, skomplikowanych metod nakładania, czekania i brudnych ręczników. Tubka jest klasyczna, a w środku niezbyt gęsty, jedwabisty krem.
Samoopalacz Vita Liberata dobrze się nakłada, łatwo rozprowadza i szybko wchłania. Rach ciach i po aplikacji.
Z założenia przeznaczona jest do stosowania na noc, jako jedyny kosmetyk nakładany na oczyszczoną skórę. Stosowana w ten sposób wypada doskonale w porównaniu z innymi samoopalaczami do twarzy. Bardzo dobrze natłuszcza i utrzymuje wodę w skórze, ale w moim przypadku na dłuższą metę trochę za słabo nawilża.
Moja odwodniona skóra wymaga wieczornego rytuału z warstwowym nakładaniem esencji nawilżającej, mleczka, oliwki i/lub odżywczego kremu. Dlatego zamiast na noc stosuję ją na kilka godzin przed snem. Nakładam wieczorem, czekam kilka godzin i tuż przed pójściem spać stosuję normalną pielęgnację.
Brzmi jak tekst reklamowy, ale naprawdę lubię ten kosmetyk. Samoopalacz Vita Liberata to nie tylko zwyczajny samoopalacz do twarzy. Jej skład jest bardzo bogaty, odżywczy, typowy dla kremów pielęgnacyjnych (wyciągi i masła roślinne). To plus, ale ja przede wszystkim oczekiwałam delikatnej opalenizny bez brzydkich smug, bez przesuszenia, zatkanych porów i bez nieznośnego zapachu będącego wynikiem działania substancji brązującej DHA. Dostałam dokładnie to o co mi chodziło.
Samoopalacz Vita Liberata – efekty i trwałość
Na zupełnie bladej, nietkniętej słońcem skórze działa bardzo, bardzo delikatnie. Po pierwszym zastosowaniu w zasadzie nie ma efektu, subtelny, złoty blask pojawia się dopiero po 3 dniach stosowania. Złoty to dobre określenie – nie pomarańczowy i nie żółty. Stosowałam ją także na naturalnie, lekko opaloną twarz i tu sprawdziła się rewelacyjnie. Wyrównała, pogłębiła i pięknie podkreśliła to co zrobiło prawdziwe słońce.
Zgodnie z obietnicami skóra w ogóle nie jest przesuszona – barwnik rozkłada się równomiernie nie zbiera się w porach, zmarszczkach i w załamaniach skóry. Nie widać, że to samoopalacz, cera naprawdę wygląda bardzo naturalnie. Na heban nie ma co liczyć – efektu smażenia w pełnym słońcu z tym produktem nie uzyskacie. Naśladowczynie Donatelli Versace będą zawiedzione.
Co z zapachem? Jak na samoopalacz do twarzy jest naprawdę bardzo dobrze, ale nie zupełnie bezwonnie – zapach jest zminimalizowany, ale chyba po prostu nie da się całkowicie zamaskować reakcji skóry na DHA. Trwałość jest standardowa, po 3 dniach blednie – na szczęście robi to równomiernie. 2 razy w tygodniu wystarczą dla podtrzymania efektu.
Jak na razie to mój ulubieniec kategorii, ale w kolejce do wiosennych testów już czeka serum tej samej marki. Mam nadzieję, że się sprawdzi!
Cena: 159 zł, szukajcie, bo dostępność jest coraz mniejsza, ostatnio widziałam ją TUTAJ
2 komentarze
Widzę, że tu też erytruloza w składzie? Mój mąż (który ma przez pół roku ziemisto-bladą cerę, ale DHA nie trawi) testował emulsję Deciem (Hyalamide) na jej bazie i wydawało nam się, że działa (ale faktem jest, że akurat wtedy zaczęło się lato i się niezależnie opalił). Potem ukręcił sam lotion z erytrulozy i soku z aloesu (wg wytycznych) i… nie działał. Tzn. lekko może bardziej żółta cera.
Tutaj za szybko człowiek brązowieje, może jakaś kombinacja. No w każdym razie u mnie pięknie działa 😉