Najlepszy tusz do rzęs? Trudno wydać obiektywny werdykt, ale dla mnie hitem jest zwyczajny tusz sprzed lat…
Wypadłam z obiegu. Przez 5 lat nie używałam tuszu, bo nosiłam rzęsy przedłużane jeden do jednego. Zrezygnowałam, kiedy w drzwiach salonu minęłam się z rezydentką klubu dla Panów, a szaleństwo przedłużania osiągnęło apogeum w postaci 7D do kwadratu. Nie wykluczam, że kiedyś wrócę do zagęszczania, ale na razie o tym nie myślę. Poza tym, pokochałam olejki do demakijażu i trudno byłoby mi się z nimi rozstać.
Tak się przyzwyczaiłam do rzęs bez tuszu, że bardzo często w ogóle zapominam je pomalować. Nie mniej jednak, przez ostatnie kilka miesięcy udało mi się przetestować kilka ciekawych propozycji. Mam już tegorocznego ulubieńca, ale zaskakująco, nadal za jedną z najlepszych uważam maskarę, której używam od wielu lat.
Clinique, Naturally Glossy Mascara, 18 usd
Clinique to pierwsza pozycja o której pomyślałam po rezygnacji z przedłużania 1:1. Niestety dla mnie, ale od kilku lat nie można kupić jej w Polsce. Myślę, że zwyczajny zwyklak po prostu się u nas się nie sprzedawał. Na szczęscie jest dostępna na LookFantastic.
Nie pogrubia spektakularnie, nie robi wieczorowego looku o 7 rano, ale i tak, według mnie to najlepszy maskara. Delikatnie wydłuża, nabłyszcza, pozostawia jakby odżywczą, woskową otoczkę. Niedawno wyrzuciłam zużyte opakowanie i przy najbliższym pobycie za granicą na pewno kupię dwa kolejne.
Nie skleja, nie kruszy się. Dobrze się zmywa i nie robi efektu pandy. Opakowanie jest proste, ale bardzo wygodne. Co ważne, zachowuje właściwości przez kilka ładnych miesięcy. Noszą szkła kontaktowe i nigdy mnie nie uczulił.
Do wyboru dwie wersje kolorystyczne: jet black i jet brown, obie są świetne, chociaż wolę czarną. Według mnie to najlepszy tusz do rzęs ever. Zawsze będę do niego wracać. Mój numer 1.
Yves Rocher, Mascara Sexy Pulp, 60 zł
Dostałam go jako gratis przy zakupie i w zasadzie nie mogę powiedzieć nic złego. Szczoteczka jest wygodna i bardzo dobrze rozdziela rzęsy. Dwie warstw wystarczą, żeby dodać przyzwoitej grubości i wydłużenia. Nie skleja, nie maże się nawet w sporym upale, wytrzymuje wilgoć. Nie ma tendencji do zbrylania i obsypywania.
Niestety zaginęła w akcji. Najprawdopodobniej zostawiłam ją na urlopie. Żałuję, bo na co dzień bardzo dobrze się sprawdzała.
Nebu, Volume to the Max, 245 zł
Wow na wielkie wyjścia. Rzęsy długie jak u lalki. Ta maskara naprawdę intensywnie pogrubia i wydłuża rzęsy! W pierwszej chwili myślałam, że to tusz z przedłużaczem jak za starych czasów, ale w rzeczywistości rzędy zostają pokryte delikatnym filmem zwiększającym ich objętość.
Złożona z trzech czarnych pigmentów formuła rozświetla oraz pogłębia czerń, a dzięki specjalnemu kompleksowi pielęgnacyjnemu złożonemu z ekstraktu z miodu, glikogenu oraz morskiego kolagenu, stymuluje wzrost rzęs, jednocześnie je chroniąc, odżywiając i nawilżając.
Opakowanie wygląda jak… designerski wibrator. Na szczęście wielkość idzie w parze z jakością. Zaskakująco łatwo operować szczoteczką, a pomalowanie rzęs nie sprawia żadnego problemu. Nie usztywnia, nie obsypuje się, ładnie nabłyszcza. Trudno go zmyć, oliwka jest konieczna. Bardzo go lubię, ale cena niestety powala. Na szczęście nie wysycha: mam go od pół roku i wciąż zachowuje się tak jak tuż po otwarciu.
SinSkin, 65 zł
Nowość na rynku (więcej o marce SinSkin). Mocny zawodnik, nie poddaje się nawet w starciu z żelem micelarnym. Zmywa go dopiero olejek do maskary woodoodpornej. Dla mnie zbyt mocarny i za mało jedwabisty, mam wrażenie, że trochę obciąża rzęsy, ale muszę przyznać, ze na wielkie wyjścia, od czasu do czasu może być. Nie straszne mu łzy, tarcie i deszcz. Nie kruszy się i nie obsypuje. Trwa i trwa. Sprawdzi się na okazje pełne wzruszeń.
Makeup Forever, Excessive Lash, 128 zł
Świetne opakowanie, spektakularne wydłużenie, bardzo wygodna mała szczoteczka (mieszanka włókien twardych i miękkich) ale niestety mam wrażenie, że czerń ma szarawą poświatę, a na końcach rzęs zbierają się grudeczki.
Zgodnie z obietnicą producenta nie obciąża, ale co z tego, jak już po kilku godzinach tusz zaczyna się kruszyć i obsypywać (przy jednej warstwie!). Szkoda, po tak dobrej firmie spodziewałam się dużo lepszego produktu. Zużyję, ale raczej nie polecam. To nie jest najlepszy tusz do rzęs jaki znam.
Estee Lauder, Pure Color Envy Lash Multi Effects, 149 zł
Nie zliczę ile tuszy tej marki testowałam. W tym przypadku opakowanie i szczoteczka nie są zbyt zgrabne i wygodne, ale efekt satysfakcjonujący. Co prawda trzeba się trochę nagimnastykować przy malowaniu bocznych rzęs, ale nie jest źle.
Rzęsy nie tracą na elastyczności, czerń jest czarna, a powłoka jedwabista. Tusz bardzo dobrze rozdziela, więc nie ma mowy o sklejaniu i zbrylaniu. W ogóle nie wysusza, rzęsy cały dzień wyglądają na zdrowo nawilżone i odżywione. Dobry dla dziewczyn lubiących delikatny, naturalny makijaż.
Provoke, Perfect Lashes Mascara 3 in 1, 69 zł
Jedyny w zestawieniu produkt rodzimej marki (Dr Irena Eris). Według producenta ma dawać wydłużenie, pogrubienie i podkręcenie. Trochę to na wyrost, ale na rzęsach wygląda ładnie. Efekt jest bardzo naturalny, choć nie tak błyszczący i szlachetny jak w przypadku propozycji Clinique. Nie skleja, nie kruszy, nie robi efektu pandy. Ma bardzo zgrabną szczoteczkę. Wszystko byłoby ok, ale mam zastrzeżenie co do trwałości: po około 6 tygodniach zaczął wysychać.
Jeśli spodobał się Wam mój tekst i chcecie być na bieżąco z kosmetykami, którychś używam i które polecam, koniecznie polubcie mój profil na INSTAGRAMIE
5 komentarzy
Spadłaś mi z nieba z tym tekstem, jestem właśnie po zdjęciu przedużanych rzęs i szukam tuszu idelanego. Z moich niegdyś pięknych naturalnych rzęs niewiele pozostało…
SinSkin też jest rodzimą marką…
Rozumiem, że za pozytywną opinię kosmetyku można dostać dobre pieniądze, ale napisać, że SinSkin się nie osypuje i jest trwały? Dla mnie to najgorszy tusz, jaki w życiu miałam. Łącznie oceną trwałości.
Ja natomiast nie rozumiem, jak można być tak skoncentrowanym na sobie, że by nie rozumieć, że trwałość czy efektywność kosmetyku jest wypadkową wielu czynników. U mnie ten tusz trzymał się godzinami.
Dziękuję za ten tekst, czekam aż moje rzęsy wypadną (dramatycznie nie lubię ściągania) i przechodzę na tusze. Zdałam sobie sprawę po latach, że rzęsy są dla mnie zwyczajnie kiczowate, po prostu.