Czy treściwy krem na noc to rzeczywiście konieczność?
Ciężki krem na noc to nie jest obowiązkowa pozycja w mojej pielęgnacji, ale po mocnym złuszczaniu i zawsze wtedy, kiedy skórze brakuje wilgoci, bardzo się przydaje. Po prostu obserwuję skórę i w zależności od doraźnych potrzeb dobieram odpowiednie kosmetyki.
Trzymam się zasady, że lepiej nałożyć mniej niż przesadzić. Odpowiednie dozowanie kosmetyku to klucz: krem na noc nakładam w aptekarskiej ilości. Rozgrzewam w rękach, a potem delikatnie wklepuję w twarz, szyję i dekolt.
Nigdy nie nakładam grubej warstwy, pod którą skóra nie oddycha. Wolę powtórzyć aplikację niż nałożyć zbyt dużo. Treściwy krem aplikuję na wilgotną skórę i zawsze łączę z lekkim, wodnistym serum.
Tak tłuste kremy trudno zamknąć w opakowaniu z tubą i pompką. Jestem przeciwniczką słoiczków, bo częsty kontakt z powietrzem i wybieranie zawartości palcami ma zły wpływ na składniki aktywne, dlatego nie dotykam ich bezpośrednio — w tym celu mam specjalną, malutką łyżeczkę ze stali nierdzewnej, ale sprawdzi się też plastikowa szpatułka lub patyczek kosmetyczny.
Czym różnią się te kremy od kremów “uniwersalnych” o których pisałam kilka dni temu? Ich formuły oparto na naturalnych składnikach, głównie olejkach, które pod wpływem ciepła rak i twarzy stają się płynne. To kategoria “face balm” czyli kremy/balsamy, które stosuję tylko od czasu do czasu.
Sprawdzają się po złuszczaniu, przy podrażnianiach, wtedy kiedy czuję, że moja skóra jest odwodniona i potrzebuje warstwy ochronnej. Mało tego, dwie z propozycji z powodzeniem mogą pełnić funkcję balsamów do demakijażu, czyli funkcjonować jako pierwszy etap oczyszczania skóry. Wszystkie świetnie sprawdzają się także na rękach, łokciach i przesuszonych kolanach.
Antipodes, Avocado Pear Cream, cena: 190 zł
To marka, na którą zwróciłam uwagę pod wpływem dobrych opinii innych blogerek. Wybrałam krem na noc Avocado Pear Cream, bo potrzebowałam petardy. Przesadziłam ze złuszczaniem, piłam za mało wody, przebywałam w suchym, klimatyzowanym pomieszczeniu i w efekcie bardzo odwodniłam skórę.
Potraktowałam go jako kosmetyk przejściowy, ratunkowy i w tej roli spisał się rewelacyjnie. Zniwelował ściągnięcie i zaczerwienienie, ukoił i naprawdę bombowo nawilżył i zatrzymał wilgoć.
Genialnie, naprawdę genialnie zachowuje się na odwodnionej skórze, ale trzeba uważać, żeby nie przesadzić. W moim przypadku sprawdza się stosowany doraźnie, raz maksymalnie dwa razy w tygodniu. Po prostu jest tak skuteczny, że po kilku dniach skóra się nim nasyca i przestaje z nim współpracować. Stosowany ostrożnie czyni cuda.
Co ważne w ogóle nie jest trudny do rozprowadzenia. Rozgrzany w dłoni wchłania się bardzo szybko i pozostawia bardzo przyjemnie uczucie komfortu skóry.
Wady? Kosztuje sporo i moim zdaniem jest go za dużo. Jest tak treściwy i wydajny, że ponad połowę opakowania oddałam tacie, który ma bardzo, bardzo suchą skórę i spory problem z podrażnieniami i przesuszeniami po goleniu.
Z chęcią przetestuję wersję lżejszą, waniliową, ale przed zakupem powstrzymuje mnie czas, boję się, że nigdy go nie zużyję.
Skład: Shea Butter, Vegetable Extract, Avocado Oil, Active 20+ Manuka Honey, Macadamia Nut Oil, Calendula Oil, Coconut Oil, Vegetable Extract, Vinanza Grape© Grapeseed Extract, Vitamin E, Aqua, Butyrospermum Parkii, Squalene, Persea Gratissima, Leptospermum Mel, Macadamia Ternifolia, Calendula Officinalis, Cocos Nucifera, Cetearyl Olivate, Sorbitan Olivate, Lecithin, Gluconolactone, Sodium Benzoate, Calcium Gluconate, Vitis Vinifera, Tocopherol, Essential Oil Fragrances Of Sandalwood Ylang Ylang And Patchouli, Benzyl Benzoate*, Benzyl Salicylate, Citral, D-Limonene, Linalool, Eugenol, Farnesol, Geraniol, Isoeugenol.
Trawiaste, Suchotnica, cena: 60 zł
Przyznaję się, Suchotnicy nie miałam na własność, ale testowałam kilka gramów dzięki uprzejmości koleżanki weganki. To tak zwany “brudny krem” wyprodukowany metodą tradycyjną na bazie nierafinowanych, zimnotłoczonych olejów i maseł roślinnych. Cieszę się, że na niego trafiłam, bo idea wydaje się godna uwagi.
Dlaczego brudny? Bo w formule znajdziecie drobinki ziół i pyłków (alergiczki zróbcie test). Wszystkie kosmetyki tej marki są wytwarzane na bazie surowych soków z ziół, owoców i warzyw, w połączeniu z tłoczonymi na zimno olejami i masłami z roślinnych pestek. W tym przypadku jest to masło shea, masło awokado, olejek z kminku, brzoskwini, migdałów oraz wyciągi z marchwi, jarzębiny, kory dębu i kilku ziół. Pachnie intensywnie ziołowo, naturalnie, dziwnie, ale bardzo przyjemnie.
Trzeba go trzymać w lodówce i rozgrzać w dłoniach tuż przed nałożeniem. Na twarzy zachowuje się bardzo dobrze. Ładnie się wchłania, chociaż zostawia świecącą, delikatną warstwę ochronną. Mimo obecności drobinek i pyłków nie podrażnia, chociaż przy aplikacji może trochę szczypać (to mija po kilku sekundach). Regeneruje, daje uczucie mocnego natłuszczenia i nawilżenia, świetnie likwiduje suche skórki.
Polecam jako ciekawostkę, odskocznię i doskonałą alternatywą dla wszechobecnej chemii obudowanej marketingiem. U mnie sprawdził się dobrze, z chęcią przytulę jeszcze kilka kosmetyków tej marki.
Jeśli szukacie czegoś naturalnego, ten krem będzie strzałem w dziesiątkę. Radzę kupić na spółkę z koleżanką, bo jest bardzo, bardzo wydajny, a 30 ml to bardzo dużo, zwłaszcza w kontekście, że trzeba je zużyć przez 2-3 miesiące.
Iossi, Krem ochronny, cena: 50 zł
Balsam i prawdziwa pierzynka dla cery. Stosuję go zawsze, kiedy oprócz pielęgnacji potrzebuje też odrobinę przyjemnej aromaterapii. Jest w 100% naturalny i składa się w większości ze składników organicznych.
W składzie masło shea, olej konopny, olej jojoba, masło kakaowe, olej rydzowy, olej winogronowy, witamina E, olejki eteryczne (lawenda, rumianek rzymski, drzewo różane), olej copaiba, ekstrakt z nagietka. Bez barwników i innej, zbędnej chemii.
Więcej przeczytacie w mojej recenzji: Krem ochronny Iossi, czyli ulubieniec ostatnich tygodni.
Sylveco, Krem brzozowo – rokitnikowy z betuliną, cena: 28 zł
Z Sylveco nie zawsze mi po drodze, ale ten krem na noc sprawdził się naprawdę nieźle. W składzie betulina i kwas betulinowy z kory brzozy, olej z rokitnika witaminę C i karotenoidy. Nie zawiera konserwantów ani kompozycji zapachowych.
Jego konsystencja jest bardzo treściwa (jak masło ghee), pod wpływem ciepła rąk zmienia się niemal w olejek. Ma działanie odżywcze, kojące i regenerujące. Działa dobrze i mimo treściwej konsystencji nie powoduje wysypu niespodzianek, wręcz odwrotnie, u mnie świetnie łagodzi zmiany i zaczerwienienia związane z trądzikiem hormonalnym.
Lubię go bo ma świetny skład, jest niedrogi, wielofunkcyjny i robi to co ma robić, czyli łagodzi podrażnienia i pobudza skórę do szybkiej regeneracji.
Trzeba go zużyć w ciągu 3 miesięcy od otwarcia, ale w tym przypadku to nie jest trudne, bo stosowałam go także na ręce, na stopy i na przesuszone końcówki włosów przed myciem. Odkryłam, że doskonale sprawdza się także jako balsam do demakijażu.
Wady? Pozostawia bardzo tłusty, pomarańczowy film, który barwi skórę i… poszewki.
Poza tym (o czym przekonałam się na własnej kosmetyczce), nie nadaje się do przewozu, bo pod wpływem ciepła zamienia się w olejek i wylewa się z opakowania. Szkoda, bo jest wielofunkcyjny, czyli fajny na wyjazdy.
Jeśli spodobał się Wam mój tekst i chcecie być na bieżąco z kosmetykami, którychś używam i które polecam, koniecznie polubcie mój profil na INSTAGRAMIE
Skład: Aqua, Glycine Soja (Soybean) Oil, Simmondsia Chinensis (Jojoba) Seed oil, Cera Flava, Vitis Vinifera Seed Oil, Hippophae Rhamnoides Oil, Betulin, Sodium Stearate, Citric Acid
No Comments