Balsam w sztyfcie, któremu nie będziecie mogły się oprzeć!
Wkrótce obiecuję kilka nowości, ale dzisiaj pokażę coś, czym zachwycam się od kilku tygodni. Poznajcie rewelacyjny balsam w sztyfcie.
Nie za bardzo lubię kosmetyki do pielęgnacji ciała. Irytuje mnie smarowanie, wcieranie, oblepienie, odczekiwanie aż się wchłonie itp. Z reguły wlewam odrobinę dobrego olejku do wanny i potem już nic nie nakładam. Na szczęście nie mam przesuszonej, szorstkiej skóry, ale dobra ochrona czasem się przydaje.
Ciało pielęgnuję raczej z rozsądku, nie z przyjemności, ale w tym przypadku jest inaczej. Balsam w sztyfcie już trafił na listę moich ulubieńców 2018 (najlepsze kosmetyki 2017 – mój subiektywny top 12)
Zacznę od składu, który jest świetny i naturalny. Masło kakaowe, wosk pszczeli, masło illipe (z orzechów z Shorea Stenoptera), masło shea, olej z pestek śliwy, olej z rącznika, witamina E, kwasy Omega 3 i 6, olej z lnicznika siewnego, olej kokosowy frakcjonowany, witamina A i skwalan oliwkowy.
Olej z pestek śliwy nawilża, zmiękcza i uelastycznia podrażniony naskórek. Witaminy regenerują uszkodzenia, a masła wspierane przez wosk pszczeli tworzą warstwę ochronną zatrzymującą wilgoć w skórze.
Balsam jest wielofunkcyjny, można nim pielęgnować dosłownie wszystko, łącznie z ustami i przesuszonymi końcówkami włosów.
Jeśli jednak macie bardzo suchą i odwodnioną skórę, najlepiej sprawdzi się w połączeniu z lekkim, wodnistym nawilżaczem opartym na kwasach hialuronowych i glicerynie. Czyli nawilżanie lekkim żelem i zamykanie wilgoci treściwym balsamem.
Balsam w sztyfcie. Aplikacja i działanie
W obietnicach na stronie firmowej nie ma zbytniej przesady. Jest wygodny w użyciu i natychmiastowo przynosi ulgę suchej i podrażnionej skórze.
Konsystencja jest zwarta, nie maże się i nie cieknie, chociaż mam obawy co do tego, jak będzie zachowywał się w upały i czy nadaje się do przewozu w kosmetyczce. Okazało się, że ie straszne mu upały!
Wydajność jest niezła, ale ja nie smaruję nim całego ciała. Skupiam się na miejscach dla mnie newralgicznych: ramionach, dekolcie, kolanach i dłoniach. Na stronie producenta wyczytałam, że można go stosować także na ustach. Sprawdziłam i rzeczywiście, do tego też się nadaje.
Po prostu jest doskonały. Mieszanka treściwych maseł jest zbita, ale w kontakcie ze skórą pięknie się roztapia i nie pozostawia uczucia ciężkości i i kleistości. Bałam się, że pozostawi na skórze nieprzyjemną warstwę, ale nic z tych rzeczy. Jest bogaty, ale nie daje uczucia obciążenia i zalepienia.
Poza tym, stosowanie to sama przyjemność, bo balsam w sztyfcie z Ministerstwa Dobrego Mydła pachnie obłędnie i bardzo naturalnie. Dla mnie to śliwka w szlachetniej, ciemnej czekoladzie. Zapach jest wyczuwalny, ale nie koliduje z perfumami. Mało tego, zdecydowanie je utrwala.
Na pewno będę do niego wracać. Wyśmienity skład i ogromna przyjemność użytkowania. Produkt malina. No i to czarne opakowanie!
Cena: 50 zł. Kupicie TUTAJ
Jeśli spodobał się Wam mój tekst i chcecie być na bieżąco z kosmetykami, których używam i które polecam, koniecznie polubcie mój profil na INSTAGRAMIE
Skład: Theobroma Cacao Seed Butter, Cera Flava, Shorea Stenoptera Seed Butter, Butyrospermum Parkii Butter, Prunus Domestica Seed Oil, Ricinus Communis Seed Oil, Tocopherol, Olus Oil & Camelina Sativa Oil, Parfum, Caprylic/Capric Trigliceride, Hydrogenated Retinol, Squalane, Limonene
2 komentarze
Hej !
Uwielbiam to co robisz i Twoje podejście do pielęgnacji. Widzę , że blog jest jeszcze niszowy i niesponsorowany a to się chwali! Czy mogłabyś doradzić jakiś filtr/ krem z filtrem , wiem że jesteś zachwycona tym z NIOD ale chciałabym kupić coś tańszego/wydajniejszego. Lubisz coś z azjatyckich filtrów?
Pozdrawiam!
Laura, dziękuję. Oczywiście nie wykluczam współprac komercyjnych, ale na bardzo restrykcyjnie dobranych warunkach. Tak, azjatyckie lubię i używam, np świetny no Inmisfree sebum sunblock czy Perfect UV protection essence water base SPF50+ PA+++, lubię też filtr z Muji, niezbyt drogi. Uwielbiam wszystkie azjatyckie wersje Lancome. Miałam wodny Biore, Kose czy Mentholatum i były ok.